Abecadło 2014 - litera C czyli Cesarz musi umrzeć! (Ryse Son Of Rome)

By | 11:53 Skomentuj
Szczerze mówiąc, to liczyłem, że wreszcie w moim "abecadle 2014" będę mógł spastwić się nad jakąś grą. Wybrałem jednak tytuł, którego nie zamierzam w żaden sposób mieszać z błotem. Czyżbyt to oznaczało, że rok 2014 był tak dobry? Nie, po prostu te pierwsze litery alfabetu kojarzą mi się z dobrymi grami. Na złe przyjdzie czas, uwierzcie mi.

Gry traktujące o starożytnym Rzymie prawie zawsze kojarzą nam się ze strategami. Jako wielki "Wannabe" Cezar zarządzamy naszym imperium, od najdalszych prowincji po serce, czyli wieczne miasto Rzym. Do tego oczywiście walczymy - podbijamy i bronimy naszych granic, dzięki niezłomnym cesarskim legionom. Mieliśmy więc Rome Total War, serię Cesear czy też mojego wielbionego, starego Centuriona. To był ten klimat, gdzie pomiędzy walką o władzę, bitwami przeciwko hordom galów, tłukliśmy się naszymi czempionami na arenie... i tak naprawdę była to jedyna namiastka gry akcji, jaką pamiętam związaną ze starożytnym Rzymem.

Na szczęście rok 2014 przyniósł mi Ryse Son Of Rome. Cóż, z jednej strony sam chciałem gry akcji za czasów imperium, z drugiej jednak tego typu rozrywka była zawsze dość liniowa, a szczególnie ostatnimi czasy. Z lekkim strachem odpaliłem Ryse'a i... wpadłem. Porażony przez Jupitera, ogarnięty żądzą walki Marsa kroczyłem dumnie do przodu moim legionistą.

O co więc właściwie w grze chodzi? Cóż, żeby za dużo fabuły nie zdradzać, powiem tak: Akcja toczy się za czasów rządów Nerona. Nasza postać jest rzymskim legionistą i, jak to w tego typu grach bywa, poprzez zawiłości losu zostaje rzucona w bój, niekoniecznie jednak zawsze samotny. Potyczkując się z wrogami w Rzymie i Brytani obejrzymy plaże, jaskinie, głębokie lasy albionu, prowincjonalne wioski, ulice Rzymu i areny gladiatorów. Po drodze, rzecz jasna, zorientujemy się, że nie wszystko jest czarno-białe i nie każdy dobry jest naprawdę tym dobrym.

Gra już na początku rzuca nas w wir akcji i dopiero z czasem rozpracowywujemy fabułę, poprzez wszelkie retrospekcje. Zabieg dość ciekawy, co nie oznacza oryginalny - ot rozgrywka zaczyna się prawie na końcu przygody, a wspominki mówią nam co się działo. Jak to jednak w takich grach bywa, bliżej gameplay'owi do filmu niźli nieliniowej fabuły. Na szczęście mamy więcej pola do popisu w naszych wyborach, niż chociażby w ostatnich odsłonach Call Of Duty, lecz to, czy pójdziemy tą stroną lasu, czy zaatakujemy przeciwników z tej flanki, czy też użyjemy balist zamiast katapult, sprowadza się do jednego - jak przeżyjemy, przeskoczymy do następnej części scenariusza, która i tak będzie wyglądać tak samo. Albo po prostu umrzemy. Nie znoszę tego typu gier, jednak Ryse Son Of Rome ma plusy, które sprawiają, że zapominamy o naszej ograniczonej wolności.
Plusami mianowicie są: walka, walka i jeszcze raz walka... no i grafika oraz starożytny Rzym.

Potyczki są w Ryse niesamowicie filmowe, efekciarskie i brutalne. Jeżeli ktoś z was oglądał serial "Sparacus" to ta gra jest dla niego pozycją obowiązkową. Hordy przeciwników rozbijamy combosami za pomocą naszego gladiusa i tarczy pawężowej (chyba lekkie słowotwórstwo, wybaczcie), dobijając ich efektownymi wykończeniami. Mamy tu całą masę sekwencji ruchów naszych i naszych przeciwników, które możemy rozwijać dzięki zdobytemu doświadczeniu. Kamera podczas walki nie przeszkadza, jak w wielu innych produkcjach, a ujęcia finałowych uderzeń, podczas których obcinamy wrogom kończny, roztrzaskujemy tarczą grdykę lub potężnym tąpnięciem stopy łamiemy żebra, są iście epickie.

Przeciwnika zresztą, poza mieczem żołnierskim i tarczą, rozwalać możemy na wiele sposobów - rzucamy więc pilum (oszczepy), używamy balist, strącamy kopniakami ich drabiny podczas oblężeń oraz rozkazujemy naszym żołnierzom. Tak, tak, poza samotnymi pojedynkami mamy też dosłowne bitwy (lądowanie na plaży brytyjskiej a'la D-Day jest po prostu fenomenalne), w czasie których poruszamy się w formacji żołwia, decydując kiedy rzucać pilum, kiedy przyspieszyć natarcie i kiedy się zasłonić, wydajemy rozkazy łucznikom, by wsparli szturm piechoty albo też nakazujemy ostrzał z katapult. Naprawdę, walka to niesamowicie mocny element Ryse Son Of Rome.

Kolejny zachwyt to grafika. Postacie zrobione bardzo szczegółowo, umorusane pyłem, piachem i błotem, spocone od wojskowego znoju to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Mimika twarzy też jest dopracowana w najmniejszych szczegółach, zaś cut scenki to prawdziwy majstersztyk. Coś, co jednak mnie najbardziej od jakiegoś czasu zachwyca w niektórych produkcjach, to genialnie zrobione oczy. Nareszcie przypominają one nasze prawdziwe, przekrwione gałki wzrokowe, a nie białe plamy z kolorową plamą na środku. Otoczenie też jest niczego sobie i nie musimy się specjalnie wczuwać, ażeby poczuć klimat rzymskich ulic, czy "zaczarowanych" lasów Brytanii. Po prostu jest tak, jak w dobrym filmie.

Rzecz jasna minusy muszą być, bo gdyby nie one, to nie byłoby gry (heheszki). Najbardziej rzucającym się w oczy jest chyba ograniczona liczba postaci wrogów. Po krótkim czasie pobytu w Brytanii załapiemy, że przeciwnik danej klasy ma zaledwie 3, góra 4 modele, a niektórzy, jak np. grubasy, nie różnią się od siebie niczym, poza ew. odzieniem i orężem. Początkowo może to nie drażnić, jednak z czasem zaczyna być nużące.

Na minus zasługuje też muzyka - szczerze mówiąc w takiej grze powinna trzymać napięcie, być kolejnym katalizatorem przeżywanej akcji. Niestety, nie jest. W pamięci, a raczej w uchu, nie pozostał mi żaden utwór z tej gry i w ogóle muzyka przemknęła przez mą świadomość tak, jakby jej nie było... czyli w sumie nie przemknęła. Dźwięk nic tu nie naprawi, bo szczerze mówiąc, to dzisiaj każda gra ma dobre dźwięki. To już nie czasy PC speakerów...

Reasumując, Ryse Son Of Rome to naprawdę świetna produkcja z pod znaku gier akcji. Każdemu fanowi rzymskich historii gorąco polecam... a to, że Rzym i stroje postaci są lekko shiperbolizowane, po prostu przemilczę. Plusy przysłoniły minusy.

Nowszy post Starszy post

0 komentarze: